Artyści 18 Mazurskiej Nocy Kabaretowej – Ireneusz Krosny

krosny 1 foto katarzyna godlewskaZanim rozpocznie się ta magiczna noc. Zanim zaczniemy wędrować po krainie śmiechu i żartu, poznajcie tych, którzy nas przez nią poprowadzą. Na początek Ireneusz Krosny w wywiadzie do książki “Pytania Niekontrolowane- czyli czego nie wiecie o kabarecie” _ do kupienia przed imprezą.

Czy poczucie humoru Polaków bardzo się różni od poczucia humoru innych narodów?

Nie bardzo…, oczywiście są pewne różnice, w wyrażaniu tego, co się przeżywa, i w odbiorze – chociażby pomiędzy Polską a Niemcami. Humor absurdalny, abstrakcyjny jest dużo bliższy Polakom czy Anglikom, a mniej Niemcom. Z kolei Rosjanie lubią humor nawiązujący do tradycji, powiązany z klaunadą, cyrkiem. Ale tak naprawdę grając mój program, nie widzę konieczności szczególnego dostosowywania repertuaru do kraju, w którym występuję. Oczywiście są drobiazgi, które trzeba sprawdzić, szczególnie jeśli udaję się do kraju o zupełnie innej kulturze, na przykład: inaczej liczy się na palcach, w inny sposób się wita, nie zawsze podaje się rękę, ale to są tylko drobne modyfikacje.

Jak to jest z czeskim poczuciem humoru?

Kilkakrotnie grałem i w Czechach, i na Słowacji, ale nie zauważyłem, żeby tam było inaczej niż w Polsce.

Gest jest silniejszy niż słowo?

Nie. I słowo, i gest mają swoje słabe i mocne strony, należy tak układać scenariusz, żeby mocne strony wykorzystać a słabe ominąć. Słowo może się bawić dwuznacznościami, skojarzeniami, których gest może w sobie nie zawierać, ale z kolei pantomima ma w sobie to, że widz wie tylko tyle, ile ja mu pokażę, więc mogę go zaskoczyć rzeczywistością, która jest, a o której on nie wie, ponieważ jej nie widać.

Bardzo dużo podróżuje Pan po świecie. Jaki kraj, jakie miejsce Pana szczególnie zachwyciło?

Powiem szczerze, że chyba najbardziej Korea Południowa. To jest kraj, który ma troszkę podobną historię do naszej. Tak jak my mieliśmy II wojnę światową i musieliśmy się po niej dźwignąć z gruzów, oni mieli wojnę domową Północ – Południe, front przeszedł przez kraj dwa razy. Kraj był zrujnowany podobnie jak Polska, no ale dziś sytuacja gospodarcza Korei i Polski jest nieco inna… Zastanawiałem się, jak to jest? A ponieważ miałem okazję dużo rozmawiać z Koreańczykami i zadać im wiele pytań – sporo się o Korei dowiedziałem.

I było to pewnie zaskakujące doświadczenie?

Dokładnie. Pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła – to sam patriotyzm. W całej Korei nie widziałem przez tydzień – przepraszam – widziałem – jedno niekoreańskie auto: to był bardzo stary mercedes. Pytam Koreańczyków, dlaczego mają tylko koreańskie auta, czy jest jakiś zakaz? Nie można sprowadzać aut z zagranicy? Nie, nie ma żadnych zakazów – odpowiadali – ale my kupujemy koreańskie auta, bo popieramy nasz kraj. Dlaczego? – pytałem dalej. Bo go kochamy. Pozostało mi tylko zażartować: „A my bierzemy z was przykład – też kupujemy koreańskie samochody…” Mało tego, dowiedziałem się, że koreańskie samochody są droższe w Korei, właśnie po to, żeby były tańsze gdzie indziej. No i Koreańczycy mają coś, co u nas zupełnie zaniknęło, czyli praca dla ojczyzny. W ogóle zauważam, że termin „ojczyzna” u nas powoli znika, u nas jest „obywatel”, „dobro obywateli”, a słowo ojczyzna znika z dialektu, ze słownika politycznego. Wszystko się robi dla dobra obywateli, nikt nie myśli  o następnych pokoleniach, o dobru kraju jako takim. Tu moglibyśmy się dużo od Koreańczyków nauczyć.

 Rzeczywiście. Co jeszcze Pana tam urzekło?

Urzekła mnie niesamowita uczciwość Koreańczyków. Pomijam to, że jest normalną rzeczą, że ekspedientki w sklepach śpią (gdy przychodzi klient – wówczas taka pani wstaje i go obsługuje, a potem znowu kładzie się na specjalnie w tym celu pościelone miejsce), ale zdarza się, że po prostu wychodzą ze sklepu zostawiając drzwi otwarte. W Polsce rzecz nie do pomyślenia! Absolutnie. Gdzieś nam te wartości przez czasy socjalizmu uciekły. Mieliśmy dobro ojczyzny, walczyliśmy za nią, mieliśmy „Bóg, Honor, Ojczyzna”, nie wiem, ile nam z tego dzisiaj zostało, a jeśli my o swój kraj nie zadbamy, to nie łudźmy się, że zrobią to inni… Poza tym podobało mi się, że nie mają fast food’ów. Mają swoją kuchnię, która jest zdrowsza, lepsza i nie jest elementem ogólnego zabiegania. Jeśli ktoś chce coś szybko zjeść, to przychodzi, siada na poduchach i zajada kurczaczka z warzywami.

 

Gdzie najtrudniej rozbawić publiczność?

Niedawno występowałem w Rosji, właściwie to była Odessa, ale program realizowaliśmy dla telewizji rosyjskiej i moje odczucia były podobne do tych, które miałem grając przed laty w Moskwie. Rosjanie są mniej wylewni. Śmieją się, podoba im się występ, ale nie są to tak burzliwe reakcje, jak w innych częściach świata. Natomiast po spektaklu okazuje się, że bardzo im się podobało. Niestety, w trakcie programu tego się nie czuje. Oczywiście przysłowiowa trudna publiczność to Belgowie. Niby są reakcje, ale raczej trudno sobie wyobrazić standing ovation w Belgii z powodu komedii.

 

Wiara pomaga czy ogranicza?

W pracy na scenie ani nie przeszkadza, ani nie pomaga. Po prostu unikam pewnych tematów, które inni wykorzystują. Niestety, dziś mamy bardzo wiele humoru bazującego na wulgarności, ośmieszaniu wartości i wykorzystywaniu niskich tematów, jak seks czy alkohol. Bardzo chciałbym, żeby sztuka pozostała czymś, co podnosi człowieka, a nie upadla go. Z drugiej strony wiara bardzo pomaga w godzeniu pracy zawodowej z życiem rodzinnym. Ponieważ uważam, że rodzina jest ważniejsza niż praca, bywa tak, że rezygnuję z pewnych bardzo prestiżowych czy intratnych kontraktów, ponieważ wymagałyby długiego czasu nieobecności w domu. Oczywiście kariera na tym cierpi, ale z drugiej strony dzięki temu mam szczęśliwą rodzinę, jedną żonę i dzieci, które znają mnie nie z telewizji, ale ze wspólnego życia w domu.

 

Katolicyzm nie akceptuje przesądów, a czy Pan w nie wierzy? Zwłaszcza w te związane ze sceną?

Nie. Raczej mam skłonność prześmiewania przesądów. Jak widzę, że czarny kot siedzi na poboczu, zatrzymuję się i specjalnie puszczam go przodem. Natomiast jeśli chodzi o typowe zachowania przed spektaklem, to oprócz jakiejś rozgrzewki, lubię sobie pograć na fortepianie – oczywiście jeśli takowy jest na scenie.

rozmawiała Monika Molas – Wołos

foto Katarzyna Godlewska