– kilkakrotnie zasiadał w Jury PAKI, poeta, piosenkarz, autor tekstów. Mistrz Mowy Polskiej roku 2011.
Jest człowiekiem obdarzonym ogromnym poczuciem humoru i błyskotliwą inteligencją, a przy tym jak sam twierdzi skończonym inżynierem automatykiem po Politechnice Świętokrzyskiej. Został zauważony na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie i to popchnęło go w stronę poezji i śpiewu.
Uważa ze każdy jest poetą z tym że jedni piszą a inni czytają. On ma więcej czasu, więc pisze.
Jest utajonym optymistą. Twierdzi, że człowiek tak jak woda występuje w trzech stanach: smutku radości i chwiejnej równowagi miedzy nimi.
Już jako dziecko bardzo lubił narzędzia i śrubki. Dziś jego ulubionym narzędziem jest język.
Myśli że źle służy językowi nadmiar, takie „barokowe wyplatanie koszyków ze słów”, tak samo jak źle służy suchy, chłodny komunikat, który nic nie wnosi i nie podtrzymuje życia tego języka. Dlatego stara się tak jakoś pląsać wokół środka, tworzyć komunikat znamionujący lub zwiastujący procesy myślowe, które zachodzą równolegle lub wcześniej. Podkreśla, ze język powinien nadążać za epoką, a nawet może ją wyprzedzać.
Myśli w sposób impresjonistyczny, to znaczy nie pamięta ludzi ani dat, twierdzi natomiast, że jeżeli ktoś go zapyta, jaka wówczas była wilgotność powietrza, to będzie wiedział. Uruchamiają mu się wspomnienia na zasadzie skojarzeń
Mówi o sobie, że jest konferansjerem jesiennym, Artur Andrus nazywa go „logo listopada”.
Najbardziej lubi prowadzić koncerty piosenek i nawet podczas najbardziej lirycznych utworów lubi ludzi rozśmieszać nie nachalnie. Jego stonowane, dowcipne zapowiedzi pomagają usłyszeć najsmutniejszy tekst, bo dobrze człowieka nastrajają –
Konferansjerka jest jego zdaniem podobna do poezji, bo słowo musi uruchomić wyobraźnię. Musi być literatura, wtedy jest ciekawie. Trzeba wodzić słowem publiczność za nos.
Stara się nigdy nie wątpić w inteligencję widzów albo w ich wrażliwość. Nie robi tzw. „wersji dla słabszych” bo to jest podwójna porażka. On jest wtedy niezadowolony, publiczność też i to kółko wzajemnych fluidów, które wytwarzają się miedzy widzem i konferansjerem zaczyna się kręcić w drugą stronę. Stara się nie być wszystkowiedzący, raczej nieśmiały, śmieje się z siebie – to najbezpieczniejsze, uważa, że konferansjerowi nie wypada śmiać się z innych, najlepsza jest autoironia.
Podkreśla, że zapowiadanie to jest twórczość – w ciągu paru minut stwarza się świat, ożywia go i porzuca.
Od lat ma ten sam strój sceniczny, który nazywa zorro niekompletny w górnych partiach, czyli bez kapelusza. Nie korzysta ze środków aktorskich, bo nie jest aktorem. Próbował przed występem wymyślać cały tekst i go się w całości nauczyć, ale nie potrafi tego robić. Zawsze gdy wychodzi na scenę, mam około 35 procent programu.
Wie o czym będzie mówił, jak rozpocznie i czym zakończy. Reszta rodzi się na gorąco. Dzięki temu estrada wciąż go bawi. „Chłód przystawionej do czoła lufy”, którą stanowi kamera lub mikrofon, sprawia, że jego rozum zaczyna działać.
Jest dobrym dziadkiem, bo nie pojawia się często u swoich wnuczek. Nie stara się wchodzić zbyt głęboko w ich świat i one są mu za to wdzięczne.
Jak najdłużej chciałby przebywać w stanie zdziwienia.
AK